Subskrybuj
Ligi Zagraniczne

Największa gwiazda - zbawienie czy przekleństwo?

2019-11-02

Dziewiętnaście z czterdziestu dwóch bramek we wszystkich rozgrywkach, trzynaście z dwudziestu czterech ligowych goli Bayernu Monachium jest autorstwa Roberta Lewandowskiego. Polak z każdym kolejnym meczem, z każdym kolejnym trafieniem bije kolejne rekordy, a jego skuteczność pozwala Bawarczykom inkasować punkty. Podopieczni Niko Kovaca są na drugim miejscu w tabeli Bundesligi z oczkiem straty do Gladbach, przegrali jeden mecz, a w Champions League liderują z kompletem punktów. Jednak nie sposób odnieść wrażenia, że mistrzowie Niemiec w dużym stopniu „pasożytują” na Robercie Lewandowskim, a jego bramki zakrzywiają prawdziwy obraz pracy Chorwata.

Gole Lewego zakłamują rzeczywistość

Należy zastanowić się na ile dobre wyniki Bayernu wynikają z dobrej pracy i warsztatu trenera, a po prostu z czystych umiejętności jego zawodników. Monachijczycy rozegrali już czternaście spotkań i tylko w kilku z nich można było odnieść wrażenie, że w pełni kontrolują spotkanie i je zdominowali. Nawet ostatnie zwycięstwo nad Unionem Berlin, czyli absolutnym beniaminkiem najwyższej klasy rozgrywkowej, wprowadziło więcej niepewności niż konkretnych odpowiedzi. Uważam, że nie ma większego sensu liczenie, który byłby Bayern bez goli Lewandowskiego, ale nie sposób zauważyć, że w tym momencie, Niko Kovac i cała jego ekipa żyją z goli kapitana reprezentanta Polski. Należy zadać pytanie, czy to dobrze, że drużyna jest tak uzależniona od największej gwiazdy? Czy taka jego forma jest zbawieniem – bo drużyna, mimo przeciętnej gry wygrywa, czy może jednak przekleństwem – bo dobre wyniki mogą przesłonić prawdziwy obraz pracy trenera i dyspozycji pozostałych partnerów? Prędzej czy później, a zwłaszcza w kluczowej fazie sezonu, takie uzależnienie może mieć bardzo negatywne skutki.

Lewandowski „Messim” Bayernu

Inną podobną analogie na starcie sezonu 2019/2020 możemy dostrzec w FC Barcelonie. Z tą różnicą, że odpowiedzialność za całą Barcę na Leo Messiego spada od wielu lat. Myślę, że bardzo odczuwalne i widoczne jest to jak na Camp Nou brakuje liderów. Po wejściu ze sceny Puyola, Xaviego, i wreszcie Iniesty, opaskę kapitańską przejęli Messi, Pique i Sergio Busquets. Wydawał się to naturalny wybór, bo to tercet, który kontynuowałby tradycję. Jednak nietrudno zauważyć, że żaden z nich nie potrafi wywrzeć pozytywnych impulsów na zespole. Tej cechy nie posiada również trener – Ernesto Valverde, który niespodziewanie zachował posadę po blamażu z Liverpoolem. Mimo wszystko, chciałbym się głównie skupić na Argentyńczyku. Mam wrażenie, że Messi bardziej paraliżuje niż motywuje. Zwłaszcza w kluczowych momentach jak ten na Anfield. Taki stan rzeczy możemy zaobserwować również w reprezentacji Argentyny. 32 latek zawsze będzie najważniejszą postacią na boisku. Również w szatni, ale nie ma naturalnego daru przywództwa. Wyobrażacie sobie Leo biegającego przy linii bocznej wzorem Cristiano Ronaldo z finału Euro we Francji. To znamienne, że większość piłkarzy, która miała przyjemność grać i dzielić szatnię z oboma gwiazdorami, to właśnie Portugalczyka wskazuje jako gościa, którego chcieliby mieć w szatni, mimo że wyżej cenią zawodnika z Ameryki Południowej. Messi jest piłkarzem wielkim, wybitnym, dla mnie najlepszym w historii, dźwiga na swoim barkach Barcelonę od lat. Można powiedzieć, że podobnie jak w przypadku Lewandowskiego, Duma Katalonii jest od niego uzależniona, ale nie potrafi wytworzyć mitycznej aury wokół drużyny.

FILIP MODRZEJEWSKI