Subskrybuj
Ligi Zagraniczne

Glik, jaki jest...

2022-04-13

Kamil Glik nie jest to człowiek mediów. Jak już cokolwiek człowiekiem mediów, to mediów społecznościowych. Z reguły promowany w SM przez żonę, Martę Glik. Z drugiej strony Martę na Instragramie obserwuje 65 tysięcy, a Kamila 383 tysiące. Więc może ujmę to inaczej - oboje się czasami promują, bo pasują do siebie. Choć początek między nimi był burzliwy. Są z jednego osiedla, chodzili do jednej szkoły i... nie przepadali za sobą. Drażniąco na siebie działali, przedrzeźniali się, wręcz obrażali. Marta w jednym z wywiadów wyznała, że nawet musiała zmienić klasę na rok, bo tak sobie działali na nerwy...

Aż nagle polubili się. Marta pomagała rozwiązywać zadania. Razem zaczęli bywać na imprezach, w trzeciej klasie gimnazjum stali się parą. I nie przeszkodziła im nawet odległość, gdy Kamil zaczął treningi w Wodzisławiu, czy nawet przenosiny do Hiszpanii – bo Glik najpierw grał w Horadadzie, a później w Realu Madryt C. Gdy wrócił do Polski, to nastąpił przełom. Zaczął występować w Gliwicach, ale i… wypadł z autokaru. Marta wyjechała wówczas po Kamila, aby go odebrać. I się przeraziła. Nie ukrywa, że to wtedy naprostowała przyszłego męża – raz na zawsze. Gdy zobaczyła go w takim, a nie innym stanie, powiedziała, gdy już doszedł do siebie: „Albo będzie kariera za granicą albo w ogóle nie będzie kariery – nigdzie”. Intuicyjnie czuła, że Kamil za granicą bardziej skoncentruje się na pracy, a nie na rozrywkach. I tak się stało. Palermo, wypożyczenie do Bari, Torino, wreszcie AS Monaco. Monaco to była bajkowa kraina, ale i bajkowa przygoda. Glik w sezonie 2016/17 dotarł z klubem z księstwa do półfinału Ligi Mistrzów i zdobył mistrzostwo Francji. To właśnie wtedy powinien zostać „Piłkarzem Roku” tygodnika „Piłka Nożna”. Nawet jeśli ktoś chciał ważyć, co zrobił w 2017 roku Glik, a co Robert Lewandowski, to można było przyznać dwie statuetki. Wiem, że nie ma takiej tradycji, ale – koledzy z „PN” - nie pogniewają się na prawdę: bardziej Glik był piłkarzem roku 2017, niż Łukasz Fabiański w 2018... Tak, czy inaczej – Glik zapisał wówczas historię piłkarskiej chwały. Tyle, że wielu z naszych piłkarzy wydaje się cokolwiek spełnionych w zagranicznych klubach – a na pewno zarobionych. Pytanie, co wnieśli do drużyny narodowej?

29 marca - na Stadionie Śląskim w Chorzowie! - Glik zapisał historię heroiczną. Absolutnie niezwykłą. Gest „młynka” zaraz na początku, a później i tak pełne 90 minut plus to, co doliczył Daniele Orsato. Kamil – mimo problemu z mięśniem - grał całym sobą. Trzymał defensywę – ba, trzymał całą drużynę. I radość po meczu była ogromna. Okupiona kontuzją na kilka tygodni, ale Mundial jest wart cierpienia. Glik już coś o tym wie. Po obozie w Arłamowie w 2018 roku koszulkę z numerem 15 przymierzał Marcin Kamiński. Glik poleciał do Francji, aby szukać szczęścia u tamtejszych medyków. I znalazł. Stawił się z powrotem tuż przed wylotem do Rosji. I zagrał z Kolumbią w końcówce i w całym spotkaniu z Japonią. Wówczas po raz pierwszy miał jednak dość. Nie mówi o tym publicznie, ale miał świadomość, że tak naprawdę sam walczył o Mundial. Bo wielu postawiło na nim krzyżyk. Łatwo na kimś postawić krzyżyk. Paulo Sousa tak zrobił już w pierwszym meczu swojej kadencji. Nie wystawił Glika w Budapeszcie i obrona „pływała”. Później już Glika nie odstawiał. Zapomniał postawić tylko w ostatnim grupowym meczu z Węgrami. Niby wskazywał na zagrożenie wykluczeniem w półfinale baraży i stąd taka decyzja… Było, minęło, Kamil nie zapomniał, ale teraz to już tylko historia.

Tymczasem bez Glika nie powinniśmy grać - taka prawda futbolu ostatnich lat. Ktoś powie – ale chłop ma już 34 lata. Jednak spotkanie Polska – Szwecja to dowód, że właśnie w takich meczach potrafi grać „jak młody Bóg”. Jak trzeba pomóc Ukrainie, to działa tyleż spontanicznie, co konkretnie. Kupił ambulans, który służy do przewozu ciężko chorych dzieci. I to jest konkret. Gdy aktor Antoni Królikowski promował galę walką sobowtórów Włodymyra Zełenskiego i Władymira Putina, też zabrał głos konkretnie. „Ciebie popierdoliło do końca idioto? Szczam i rzygam na ciebie”. Głosów potępiających Królikowskiego było wiele, ale ten zabrzmiał, niczym dzwon Zygmunta na Wawelu. Królikowski wycofał się z durnego promowania gali na zbrodniczej agresji Rosji na Ukrainę. Że Glik ujął to w prostych, dosadnych słowach? W tym przypadku liczył się cel. I emocje.

Bo Glik to człowiek emocji. Napędzają Go do życia dla bliskich. I do gry w koszulce z Białym Orłem. Już 92 razy dostąpił tego zaszczytu. I do setki ma tak blisko, że już na pewno to osiągnie w 2022 roku. Gdy nominowałem Glika do „Jedenastki Stulecia” PZPN, to wielu kręciło nosami. Jednak moja nominacja była tyleż z rozsądku – ważąc wszystkie za i przeciw, w kontekście konkurencji na tej pozycji – co emocji. Bo Glik już zawsze będzie mi się kojarzył z wielkich bojów Biało-Czerwonych w ostatniej dekadzie. I ta fotka, jak frunie na barkach kolegów w meczu Polska – Niemcy w 2014, to coś, co jest wręcz symboliczne. Człowiek pracy, ba, ciężkiej harówki, a frunie. Glik, jaki jest… Jaki? Niepodrabialny! Ludzki w tym świecie SM, gdzie liczy się sztuczność, poprawność, biznes. Glik pozostał sobą! Dzięki Marcie też!

_____________________________________________

tekst ukazał się również w nr15 tygodnika PiłkaNożna

 

Roman Kołtoń