Subskrybuj
Ligi Zagraniczne

Powiew optymizmu na Camp Nou

2021-03-12

fot. AS

Mimo remisu na Parc de Princes i odpadnięcia już w fazie 1/8 finału Champions League, ostatnie dni oraz tygodnie mogą być optymistyczne dla fanów FC Barcelony. Zespół dokonał spektakularnej remontady z Sevillą i wciąż jest w grze o dwa trofea na krajowym podwórku. Ostatnie dni przyniosły kolejną dobrą wiadomość – Joan Laporta został nowym prezesem klubu.

W grze o dwa trofea

Porażka 1:4 na Camp Nou nie dawała większych nadziei na odrobienie strat w Paryżu. Do Barcelony wróciły demony przeszłości, a w udane odrobienie strat jak cztery lata temu wierzył mało kto. Rzeczywiście sztuka ta nie powiodła się, ale wicemistrzowie Hiszpanii mogli wracać z podniesionym czołem. Mimo remisu 1:1 i ostatecznej porażki 2:5 w dwumeczu, ostatnie tygodnie w Barcelonie, o ironio, są najbardziej optymistyczne od kilku miesięcy.

Bardzo duża fala krytyki spadła na zespół i Ronalda Koemana po pierwszych starciu z PSG. I słusznie, gdyż Barcelona po raz kolejny zawiodła, ale przede wszystkim nie dojeżdżała w aspektach fizycznych, metalnych i taktycznych. Lecz holistycznie oceniając dotychczasowy pierwszy sezon Holendra na ławce, trzeba rozpatrzyć go pozytywnie. Plusów jest więcej niż minusów.

Blaugrana ciągle jest w grze o dwa trofea. Co prawda, poprzez niedawne zwycięstwo Atletico Madryt nad Athleticiem Bilbao, który był ostatnim meczem zaległym Rojiblancos, różnica między obiema ekipami wynosi 6 punktów, ale Barcelona w ostatnim czasie zrobiła wszystko, aby ta strata stopniała do minimum. Ostatnie 11 spotkań to 31 punktów na 33 możliwe do zdobycia – wpadka przytrafiła się tylko z Cadiz, gdy Clement Lenglet sprezentował rywalom punkt w samej końcówce, prokurując rzut karny.

Pozytywny wiatr optymizmu powiał również w Copa del Rey. Rozgrywki najmniej prestiżowe, ale w perspektywie czasu remontada z Sevillą może okazać się bardzo ważna. Śmiem postawić tezę, że gdyby nie ona, Barca nie wyszłaby na Parc de Princes z taką wiarą w zwycięstwo i entuzjazmem w grze. Oba te mecze miały sporo elementów wspólnych.

Pech i elastyczność taktyczna

Cichym wygranym ostatnich tygodni jest również sam Ronald Koeman. Holender nie okazał się trenerem, który ślepo i naiwnie praktykuje jeden system taktyczny. Barca sezon zaczęła w ustawieniu 4-2-3-1, lecz to kompletnie nie funkcjonowało, gdyż piłkarze dublowali się, a ponadto w ofensywnej czwórce często występowały trzy lub cztery „dziesiątki”.

Koeman przeszedł na zakorzenione w katalońskim „DNA” 4-3-3, lecz to również nie przynosiło spodziewanych efektów. Barca ogrywała ligowy dół tabeli, ale każdy silniejszy rywal obnażał jej braki i niedoskonałości – Athletic Bilbao w Superpucharze, Sevilla w Pucharze Króla czy ostatecznie PSG w Lidze Mistrzów. Potężnym zarzutem do Holendra stały się mecze z czołówką w Hiszpanii i w Europie. Znamienny jest fakt, że Barcelona – niegdyś mistrzowie pressingu i szybkiego odbioru piłki na połowie rywala – praktycznie całkowicie przestali to robić. Według danych portalu fbref.com, Barca zajmuje dopiero 44. miejsce pod względem „skoków pressingowych” w trzeciej tercji boiska, biorąc pod uwagę wszystkie ekipy z lig TOP5.

Być może rewolucyjne dla tego sezonu i przyszłości Dumy Katalonii będzie przejście na system gry 3-4-2-1. Marginalizuje on problemy Barcelony z brakiem jakościowych skrzydłowych przy kontuzji Ansu Fatiego, nieszczelną linią defensywy czy grą Sergio Busquetsa, którego mankamenty szybkościowe oraz fizyczne nie są aż tak odczuwalne, gdy za swoimi plecami na trzech stoperów. Niestety plan Ronalda Koemana cały sezon zahamowują kontuzje. Najpierw na pół sezonu wypadł, wcześniej wspomniany, Ansu Fati, następnie ciężkiej kontuzji kolana doznał Gerard Pique, a ostatnio problemy ze zdrowiem miał niespodziewany filar defensywny Ronald Araujo. Sam fakt, że tyle spotkań rozegrał Oscar Mingueza, dorzucając do tego fatalną formę Clementa Lengleta, pozwala nam stwierdzić, że linia defensywna Barcy to w tym sezonie jeden wielki eksperyment.

Nowy system to również wykorzystanie ofensywnie grających Alby oraz Desta, którzy zdecydowanie więcej do zaoferowania mają pod bramką rywala niż swoją, oraz Dembele, który całkiem nieźle prezentuje się jako napastnik. Mimo swojej irytującej nieskuteczności. Francuz jako skrzydłowy był nieprzewidywalny, ale również nieodpowiedzialny, gdyż zwykł nie wracać do defensywy. Uwidocznił to pierwszy mecz z PSG, w którym Sergino Dest praktycznie przez całe spotkanie musiał mierzyć się z dwójką rywali na swojej stronie. Dla Paryżan była to autostrada do bramki.

Nowy-stary prezes

Najmniej wymiernym optymizm można wiązać z osobą Joana Laporty, czyli nowego prezesa FC Barcelony, który pełnił już tę funkcje w latach 2003-2010. Nie zamierzam przybliżać jego postaci czy dokonań w tamtych okresie, gdyż nie ma to żadnego znaczenia. 58-latek wygrał wybory zdecydowanie. W głównej mierze z powodu sentymentu oraz grania na emocjach... jako polityk potrafi to robić doskonale. Jego kampania była dosyć stonowana. Nie rzucał żadnych nazwisk, jak Haaland czy Mbappe, bo zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji instytucjonalnej i finansowej klubu. Mimo to i tak jego ruch zostanie zapamiętany na długo. Mowa oczywiście o wielkim banerze kilkadziesiąt metrów od Santiago Bernabeu.

Joan Laporta nie przedstawił również żadnego większego planu na odbudowę klubu. Ma on jednak jeden niezaprzeczalny atutu – jest on człowiekiem, który najłatwiej może przekonać Leo Messiego do pozostania na Camp Nou. Panowie, gdy Laporta był jeszcze prezesem Barcy, mieli ze sobą bardzo dobry kontakt. Swego czasu popijali razem szampana na jachcie. Argentyńczyk po raz pierwszy odkąd jest socios, głosował w wyborach na prezydenta klubu. To tylko podnosi rangę tego wydarzenia.

Oczywiście Laporta i jego ludzie nie odmienią Barcelony pstryknięciem palca. Nie pozbędą się długów czy milionowych zobowiązań, ale każde nowe otwarcie to powiew optymizmu oraz wpuszczenie świeżego powietrza do gabinetów, które prześmierdły Bartomeu i jego aferami. Dodając do tego coraz lepszą grę zespołu, wejście i rozwój młodzieży, można powiedzieć, że Barca jest w lepszej sytuacji, niż kilka miesięcy temu, gdy odejście ogłaszał Messi, stery obejmował Ronald Koeman, który był wielką niewiadomą, a kibice domagali się natychmiastowej dymisji Jose Marii Bartomeu.

FILIP MODRZEJEWSKI