Subskrybuj
Ekstraklasa

Szlakiem Syzyfa na sam szczyt

2019-10-03

"Znowu drugi. Całe życie ciągle drugi. Nawet jak gdzieś pierwszy byłem, czułem się jak drugi.” - cytat z „Nic Śmiesznego” zna każdy fan polskiego kina. Jeszcze kilka miesięcy temu przed lustrem powtarzał go sobie Dante Stipica, wiecznie drugi wybór swoich trenerów. Co się stało, że człowiek, który pół życia spędził na ławce rezerwowych wjechał w Ekstraklasę niczym Taconafide na listę OLiS?

Całe życie drugi, aż do teraz!

Oni mają Tamagotchi, on ma 5 czystych kont w 10 kolejkach. O dwa więcej niż powołany do kadry Radek Majecki, chociaż - przynajmniej na papierze - w Legii obrońców ma lepszych. Chorwat nie zawsze jednak miał w życiu kolorowo. A w życiu piłkarskim, tak naprawdę kolorowo nie miał nigdy.

Albo wypożyczony, albo rezerwowy

Lwią część swojej przygody z piłką spędził w Hajduku Split, którego jest wychowankiem. Kompromitacja tego klubu w eliminacjach Ligi Europy (mimo prowadzenia 3:0 w dwumeczu udało im się odpaść na własnym stadionie z... maltańską Gżirą United) to jedno, ale musimy pamiętać, że Hajduk jest klubem, którego kiedyś bało się pół Europy, a wyjazd na Poljud dla niektórych był horrorem. Stąd też w Chorwatach, szczególnie tych ze znanej nam turystycznie Dalmacji duży respekt i przywiązanie do tego klubu. 
Po kolejnych etapach juniorskich Stipica grywał w narodowych młodzieżówkach (u19 i u20), ale seniorskie szlify zbierał na lokalnych wypożyczeniach, do takich kolosów bałkańskiego futbolu jak Kastel Gomlica, Zmaj Makarska czy Primorac 1929. W Splicie na stałe osiadł latem 2013 i bronił barw Hajduka do 2018 roku. Problem jednak w tym, że... nie bronił. Przez całą swoją karierę w chorwackiej ekstraklasie rozegrał jedynie 59 spotkań, co jak na tak długi okres czasu jest wynikiem najwyżej przeciętnym. Jako wychowanek godnie czekał aż kolejny trener pozwoli mu w końcu być przysłowiową "jedynka" jego ukochanego klubu, ale każda cierpliwość się kiedyś kończy. Dante skończyła się latem rok temu, kiedy spakował walizki i poleciał do Sofii, aby w końcu spełnić się w barwach miejscowego CSKA.

Bułgarski dramat

I tam zaczęło się prawdziwe harakiri. Domyślacie się, w ilu ligowych meczach (na 36 kolejek) Chorwat pojawił się na boisku? Podpowiemy. W 2. Słownie: w dwóch. Tak źle nie miał nigdy. Co prawda należy dodać do tego dwa mecze pucharu Bułgarii, ale efekt był taki, że Dante z Sofii szybciej uciekł, niż do niej trafił. Znalazł swoje miejsce - co już wiecie - w Pogoni Szczecin. Tylko, że tym razem trafił w dziesiątkę.

Win - Win

Stipica Pogoni potrzebował, ale Pogoń potrzebowała Stipicy jeszcze bardziej. Łukasz Załuska walczący z wiekiem i kontuzjami, Jakub Bursztyn walczący o złapanie jakiegokolwiek strzału, do tego trener bramkarzy, Boris Pešković, którego kibice Portowców chcieli na taczkach wywieźć ze Stadionu im. Floriana Krygiera. Jakby tego było mało, przedstawiamy sylwetki pozostałych, byłych już bramkarzy Pogoni: Adrian Henger, który dostawał szanse w pierwszej drużynie po odejściu ze Szczecina trafił do... 4-ligowej Iny Goleniów, natomiast Łukasz Budziłek w swoich jedynych dwóch ekstraklasowych meczach w granatowo-bordowych barwach najpierw wytrzymał... 12 minut zanim obejrzał czerwoną kartkę we Wrocławiu, a potem przyjął trzy bramki od najsłabszej drużyny ligi, Zagłębia Sosnowiec. Więcej mówić nie trzeba - cały Szczecin po odejściu Załuski modlił się, żeby nowy goalkeeper umiał przynajmniej złapać piłkę. 
I wtedy wchodzi Dante Stipica, "cały na biało". Co tu dużo mówić - to w dużej mierze dzięki niemu Pogoń jest liderem PKO Ekstraklasy i może spokojnie myśleć o walce o puchary, chociaż przykład Piasta pokazał że można pokusić się nawet o Mistrzostwo Polski. Czego - biorąc pod uwagę postać Kosty Runjaicia, budowę nowych obiektów sportowych oraz głodną sukcesu i perspektywiczną drużynę - im życzymy.

Robert Walkiewicz