Subskrybuj
Ekstraklasa

"W pierwszym zespole gra się łatwiej niż w rezerwach" - Filip Szymczak w rozmowie dla PF

2021-01-27

Filip Szymczak to jeden z najbardziej utalentowanych graczy Kolejorza. 18-latek to również jeden z największych pechowców - prawie całą rundę jesienną stracił z powodu dwóch kontuzji, lecz mimo to zdążył pokazać się kibicom, strzelając bramki z Valmierią i Odrą Opole. W rozmowie z naszym portalem opowiada m.in. o trudach powrotu do formy, łzach po usłyszeniu diagnozy oraz o tym, dlaczego w pierwszej drużynie gra się łatwiej niż w rezerwach. Zapraszamy.

Jak zdrowie po zgrupowania? Odczuwasz jeszcze skutki jesiennych urazów?

Ze zdrowiem na szczęście wszystko w porządku. Początkowe treningi w Poznaniu i potem te w Turcji były dla mnie ciężkie. Mieliśmy dużo biegania, a ja też dopiero wchodziłem w zajęcia z drużyną po dwumiesięcznej przerwie, mimo że przepracowałem dobrze okres świąteczny. Zostałem w Poznaniu i tutaj pracowałem indywidualnie z trenerami na siłowni i boisku. Jednak zajęcia indywidualne a z drużyną to dwa inne światy. Na początku znosiłem to ciężej niż inni, ale z treningu na trening czuję się coraz lepiej.

Mimo zajęć indywidualnych czułeś skutki kilkutygodniowej absencji?

Chłopaki mieli przerwę świąteczną. Ja też miałem plany, żeby wyjechać w góry, ale stwierdziłem, że muszę pozostać na miejscu, aby przepracować dobrze ten okres przygotowawczy, aby być gotowym od pierwszego treningu w Turcji. Taki miałem plan i starałem się to zrobić, mimo tego codziennie miałem zajęcia. Doktor dał zielonego światło i mogłem wyjść na boisko, ale praca jednoosobowa z trenerem przygotowania fizycznego nie ma to przełożenia na prace grupową z zespołem.

Jesień była dla ciebie praktycznie całkowicie stracona przez dwa urazy, mimo że miałeś obiecujący start – bramki z Valmierią i Odrą Opole. Zapewne trudno było z pozycji kanapy lub trybun oglądać poczynania kolegów w Lidze Europy.

Mega trudno, szczególnie że szybko wróciłem po tej pierwszej kontuzji, którą spowodowałem sobie na kadrze w meczu z Niemcami. Tam zerwałem więzadła w kostce, ale na szczęście po 3-4 tygodnia byłem gotowy do treningów. Trochę ten Ligi Europy liznąłem, bo byłem na ławce z Benfiką Lizbona.

Teraz się z tego śmieję, ale przyszedł nieszczęsny mecz w rezerwach z Olimpią Elbląg. Dostałem informacje od trenera, że mam zejść na ten mecz bez żadnej presji i wybiegać co najmniej 60 minut bez żadnej napinki. Przytrafiła się stykowa piłka z zawodnikiem rywali, starliśmy się i niefortunnie stanąłem. Okazało się, że złamałem piątą kość śródstopia. W ogóle o takiej kontuzji nie słyszałem (śmiech). Dla mnie to była abstrakcja jak się może coś stać ze stopą.

Tego samego dnia pojechałem do doktora do Poznania, wróciłem sam samochodem, więc ten ból był narastający. Były dwie opcje: albo czekać 6 tygodni i zobaczyć czy się zrośnie, albo przejść zabieg i mieć pewność, że po podobnym czasie będą gotowy do dyspozycji trenera.

Miałem duży dylemat co zrobić, bo nie znałem tej kontuzji. Początkowo byłem sceptyczny do zabiegu, bo po co ingerować w swoje ciało, skoro noga sama się zrośnie? Ale z perspektywy czasu dobrze, że się na niego zdecydowałem, bo był on krótki i po kilku tygodniach normalnie biegałem.

Miałem przyjemność rozmawiać z chłopakiem z Zagłębia Lubin, który zdecydował się na drogę zachowawczą i po 6. tygodniach musiał przeprowadzić zabieg. Teraz jestem na sto procent zdrowy. Nie powiem, że przygotowany, bo to zweryfikuje boisko.

Która kontuzja z jesieni była dla ciebie trudniejsza mentalnie? Ta pierwsza z Niemcami, gdy miałeś fajne wejście w sezonie, czy druga świeżo po powrocie do zdrowia?

Ta kontuzja kostki jest bardzo popularna u sportowców, jakkolwiek to zabrzmi. Najtrudniejszy był moment, w którym usiadłem na krześle u doktora Pydy, który powiedział mi, że według niego powinien być zrobiony zabieg. Jak mi to powiedział tego samego dnia, w którym był mecz z Olimpią, to niedowierzałem i zupełnie to do mnie nie docierało.

Ból z minuty na minutę był coraz mocniejszy i nie mogłem postawić nogi na ziemi. Tego samego dnia byłem z tatą i nie ukrywam, że w samochodzie się rozpłakałem, bo nie potrafiłem tego zrozumieć. Gdy jest się napastnikiem w Lechu, w którym szanse na grę są sporadyczne i trzeba je wykorzystywać na maxa, bo moją rolą jest zdobywanie bramek.

Tym bardziej że Lech gra zwykle jednym napastnikiem, a rywali do gry miałeś całkiem solidnych.

Dokładnie. Czasami skrzydłowi czy środkowi pomocnicy mają tych szans więcej, a napastnik jak wchodzi to musi dać jakość. Ktoś może powiedzieć, że młody ma jeszcze czas, ale ja nie chcę patrzeć na to z tej perspektywy. Kiedy dostaję swoje szansę to chce je wykorzystać w stu procentach.

Te szanse są sporadyczne, ale jak się wchodzi z ławki i strzela bramki to trener wie, że ma na ławce cennego zmiennika, który jest gotowy, żeby grać. Czułem się w „sztosie”, bo to była okres, w którym kończyłem grać w II lidze i miałem tam bardzo dobry moment. W ostatnim meczu zdobyłem nawet hattricka w połowie (5:0 z Gryfem Wejherowo – przyp. red.). Potem fajny okres przygotowawczy w Opalenicy, bramki z Valmierią i Odrą Opole, więc na kadrę jechałem mega pewny siebie i pokazałem to na boisku. Głowa ma bardzo ważne znaczenie i te kontuzje dały dużo do myślenia, ale na pewno wzmocniły mnie mentalnie.

Jak na swój wiek to miałeś sporo urazów. Kiedyś mocno dokuczało ci też kolano.

Już nie chcę do tego wracać, bo ten temat jest zamknięty, ale to już w ogóle była abstrakcja. Ja jestem tego świadomy i nie chcę być określany jako „szklanka”, bo robię wszystko, żeby tę kontuzje ograniczać, ale czasami nie mam na to wpływu. Teraz jestem bardziej świadomy, mocniejszy mentalnie. Trzeba szukać pozytywów.

Teraz dostałem szanse w sparingach i wychodzisz na boisko, nie myśląc o kontuzjach. One są wkalkulowane w ten sport.

W swoim roczniku imponujesz warunkami fizycznymi. Czas kontuzji wykorzystałeś jako mocniejszą pracę na siłowni?

W momencie, w którym miałem problem ze stopą to nie leżałem w domu, tylko wykonywałem ćwiczenia, które będą mnie wzmacniać. Gdy nie mogłem obciążać nóg to skupiałem się na górnych partiach lub na brzuchu. W momencie, w którym dostałem dostałem pozwolenie od lekarza to przechodziłem też na nogi.

Moja postura jest zależna od tego, że sam ją sobie wypracowałem. Ona na pewno pomaga w seniorskiej piłce, ale też trzeba wiedzieć jak ją wykorzystywać. Można być umięśnionym, ale jeśli nie czujesz swojego ciała to może stać się twoją wadą niż zaletą.

Ja lubię grę w kontakcie, co pokazałem już w II lidze na poziomie centralnym. Ten czas dał mi wiele, bo sporo było tam doświadczonych obrońców, którzy mieli przeszłość w Ekstraklasie.

Czasami zawodnikom ciężej jest grać i pokazać swoje umiejętności w niższych ligach z uwagi na twardą i agresywną grę rywali. Jaka jest twoja optyka, mimo niewielu minut w Ekstraklasie?

Bardzo zbliżona. Na poziomie drugiej ligi to graliśmy bardzo młodym składem i jako my, jako młodzi zawodnicy, musieliśmy poukładać sobie w głowie pewne kwestie. Mianowicie, wychodząc na boisku musimy dać z siebie wszystko i sprzedać się jak najlepiej, bo to zależy tylko od nas.

Natomiast w pierwszej drużynie jest zdecydowanie więcej lepszych piłkarzy, z większym doświadczeniem. Młody zawodnik, który wychodzi na boisko i ma wokół siebie dobrych zawodników to czuje się swobodniej.

Ja wiem na swoim przykładzie, że dopóki nie zacząłem grać bardziej odważniej to ciężko mi było oddać strzał w drugiej lidze. Ciężar gry starałem się brać na siebie i jeśli przeanalizujemy moje bramki w niej, to większość z nich wypracowałem sobie sam. To nie były tzw. „wkładki”.

Najbardziej zapadła ci w pamięć pewnie zwycięska bramka z GKSem Katowice w samej końcówce. 

Na pewno jedna z fajniejszych, ale też od początku miałem na nią plan. Wiedziałem co z tą piłką zrobić. Jak w pierwszym zespole gram z piłkarzami jak Tiba, Ramirez czy inni, to jako napastnik mogę się spodziewać, że w danym meczu dostanę piłkę, którą trzeba będzie strzelić. W rezerwach więcej odpowiedzialności za sytuacje spoczywa na samym napastniku.

To było twoje kolejne zgrupowanie. Debiutowałeś w zimą 2019 roku u trenera Adama Nawałki. Ale wtedy szatnia Lecha wyglądała zupełnie inaczej – było w niej zdecydowanie więcej starszych zawodników. Jak wspominasz do wejście do szatni i współpracę z byłym selekcjonerem?

Podchodzę do tego humorystycznie, bo teraz jak widzę młodych chłopaków, którzy wchodzą do szatni to wygląda to zupełnie inaczej. Jak ja wchodziłem do szatni to byli tam Trałka, Janicki, Burić, Vujadinović, wielu doświadczonych zawodników. Nie wiedziałem jak się do nich zwracać, czy piątkę przybić… Miałem do nich olbrzymi szacunek.

Pamiętam sytuacje, gdy na stołówce byłem mega głodny po dwóch treningach. Nałożyłem sobie jeden talerz i miałem ochotę na coś więcej, ale pomyślałem, że nie wypada, bo ktoś się patrzy (śmiech). Z perspektywy czasu się z tego śmieję, bo trzeba być normalnym człowiekiem, ale miałem wtedy 16 lat i my przebieraliśmy się wtedy gdzieś obok szatni, bo w niej nie było miejsc. Nie czułem strachu, ale miałem olbrzymi szacunek. Teraz grupa się zmieniła, atmosfera jest luźniejsza, ale są pewne zasady, których trzeba respektować. Gdy jest czas na robotę to jest ona w pełni wykonywana i to sobie bardzo cenię.

Twój rocznik, 2002, jest całkiem nieźle reprezentowany w szatni. Obok ciebie są jeszcze Jakub Kamiński i Filip Marchwiński. Możecie już się po niej panoszyć.

(śmiech) Ja z Kamykem znam już się bardzo długo. Byliśmy razem jeszcze na Letniej Akademii Młodych Orłów i często o tym rozmawiamy, bo tak się złożyło, że usiedliśmy wtedy razem, w ogóle się nie znając, bo ja byłem z Poznania, a Kamyk z Rudy Śląskiej. To jest super chłopak. Skromny i bardzo u niego cenię charakter – na boisku jest zupełnie innym zawodnikiem niż prywatnie. Widać u niego zadziorność i waleczność.

Było to ważne szczególnie jak byliśmy młodzi, bo było do kogo się odezwać. A z Marchewą znamy się jeszcze dłużej, bo razem przechodziliśmy przez wszystkie szczeble. To są przyjaźnie, które buduje się na całe życie i zawsze będziemy za siebie trzymać kciuki, aby spełniał swoje marzenia.

Z Filipem Marchwińskim jesteście rodowitymi Poznaniakami, którzy znają odpowiedzialność za barwy Kolejorza. Uważasz, że jest wam przez to trudniej?

Nigdy się nad tym zbytnio nie skupiałem. Tradycje Lecha znam, ale jednym z moich plusów jest to, że nigdy nie byłem okrzykniętym mianem wielkiego talentu. Ja to sobie cenię, bo mogłem spokojnie robić swoje i zapracować na wszystko. Oczywiście, wychodząc na boisko mam z tyłu głowy, że na trybunach siedzi moja rodzina, moim znajomi, więc czuję odpowiedzialność grając z herbem Lecha na piersi, ale my byliśmy przygotowywani na to w akademii. Będąc w pierwszym zespole już możemy czuć się docenieni, że zostaliśmy wybrani i ktoś na nas postawił. A teraz w pierwszym zespole musimy pokazać, że się nie mylili.

Partnera lub konkurenta w ataku miałeś i masz całkiem niezłego. Czym najbardziej imponuje ci Mikael Ishak, a wcześniej Christian Gytkjaer?

Dla mnie fajnie, że mogłem się od nich uczyć, ale też ciężary, bo to kozacy. Bardziej stylem odpowiada mi Mika, bo Gyt to był lis pola karnego i mógł być cały mecz niewidoczny, ale gdy miał sytuacje to strzelał. Na pewno poruszanie się w szesnastce bardzo mi imponowało.

Ishak jest bardziej podobny do mnie. Mimo że wygląda bardzo agresywnie to w środku jest bardzo serdecznym gościem. Siedzimy niedaleko siebie w szatni, więc też rozmawiamy o wielu aspektach.

Stał się dla ciebie kimś w rodzaju mentora?

Mam z nim bardzo dobry kontakt, ale nie chciałbym, że to zostało tak nazwane. Jest moim kolegą, bardzo go szanuję, ale to jednak mój konkurent do pierwszego składu. Wiadomo, że Mika jest numerem jeden, ale ja wierzę, że też dostanę swoje szansę i muszę je wykorzystywać. Wszyscy walczymy o lepszą przyszłość swoją i zespołu.

Ishak imponuję mi walecznością i tym jak utrzymuje się przy piłce tyłem do bramki. Jego powroty do defensywy. To są aspekty mentalne i fizyczne, które bardzo lubię. Jest bardzo dobrym napastnikiem, od którego mogę się wiele nauczyć, ale będę się starał trochę mu to życie utrudniać. Wyjdzie to pozytywnie dla drużyny, bo rywalizacja zawsze powoduje rozwój.

Kiedyś Internet obiegło zdjęcie, gdy w 2010 roku wyprowadzałeś Roberta Lewandowskiego w meczu z Legią. To jest napastnik, na którym się wzorujesz?

Wiadomo, ale niektóre rzeczy podglądam też u Haalanda, bo on też jest nowoczesnym zawodnikiem. U Lewandowskiego podziwiam jego profesjonalizm, ale u innych snajperów trzeba wyciągać tylko małe detale i skupiać się na sobie – stopniowo budować swoją dyspozycje i umiejętności.

Natomiast jeśli chodzi o aspekty mentalne to imponuję mi Ibrahimović, mimo że czasem jest to karykaturalne. Jest odbierany jako arogancki typ, ale dla mnie jest to mentalność zwycięzcy.

Na koniec krótko – jakie są twoje cele na rundę wiosenną?

Przede wszystkim być zdrowym, ale nie są to rzeczy całkowicie ode mnie zależne. Jestem świadomy, że raz będzie lepiej, a raz gorzej, ale chcę maksymalnie wykorzystywać swoje szanse w pierwszym zespole i dawać z siebie sto procent. Na tym się skupiam.

FILIP MODRZEJEWSKI